Nie będzie chyba przesadą gdy napiszemy, że w Kolbudach znajduje się prawdziwe (choć nieoficjalne) muzeum żużla. Nie ma w nim biletów, ani godzin otwarcia. Mieści się w garażu domu jednorodzinnego, a liczba zgromadzonych na stosunkowo niewielkiej przestrzeni eksponatów wprawiła w osłupienie takich asów czarnego sportu jak Tomasz Gollob czy Zenon Plech. Właściciel zbiorów Grzegorz Soński, oddany kibic GKS Wybrzeże, nie jest postacią anonimową w świecie polskiego speedwaya. Jest dumnym posiadaczem największej w Polsce prywatnej kolekcji żużlowych akcesoriów, pucharów i medali. To za jego sprawą do Kolbud przyjeżdżają dziś wielkie postacie czarnego sportu, które podejmuje w swoim domu… czarną kawą i godzinami z pasją potrafi rozmawiać o swojej ulubionej dyscyplinie sportu.

Kiedy rozpoczął pan kolekcjonować przedmioty związane z żużlem? O Grzegorzu Sońskim i jego bogatej kolekcji mówi się już nie tylko na Wybrzeżu. Nie jest Pan postacią anonimową wśród miłośników speedwaya. W Kolbudach nie wszyscy jednak wiedzą o pana zbiorach.

Moja przygoda z żużlem rozpoczęła się gdy miałem 5 lat, dziś mam 49. Mieszkałem w Gdańsku obok stadionu, na którym w tamtym czasie treningi odbywały się niemal codziennie. Jako dzieci jeździliśmy tam na rowerach. Można więc powiedzieć, że czarny sport towarzyszy mi od najmłodszych lat. Na pierwszy mecz, jak to zwykle bywa, zabrał mnie oczywiście tata. Zaczęło się od zbierania programów meczowych. Potem był jeden proporczyk, drugi i tak rozpoczęła się moja kolekcjonerska przygoda, która trwa do dziś.

Dziś cały pana garaż w Kolbudach wypełniają plastrony, kevlary żużlowe, kaski, a nawet prawdziwe żużlowe motory. Od programu i proporczyka do tak bogatej kolekcji droga długa i pewnie niełatwa.

Swój pierwszy plastron otrzymałem w połowie lat 90 od ówczesnego zawodnika GKS Wybrzeże Rafała Kleina. To właśnie plastrony, czyli kamizelki z numerem startowym, herbem, flagą czy logo sponsora, są najważniejszą częścią mojej kolekcji. Po roku 2000 było mi łatwiej powiększać swoje zbiory. Pojawił się Internet, który wówczas był kosztowną rozrywką, oraz pierwsze serwisy aukcyjne, na których wystawiano różne ciekawe przedmioty. Stopniowo powiększałem swoją kolekcję kupując kolejne cenne pamiątki. Nawiązywałem też nowe znajomości. Stopniowo poznawałem zawodników, trenerów i mechaników ale również innych kolekcjonerów z różnych części kraju, ale nie tylko. Prawdziwą skarbnicą żużlowych pamiątek jest bowiem Wielka Brytania. To stamtąd pochodzi znaczna część mojej kolekcji. W pozyskiwaniu pamiątek z tej części Europy pomaga mi wielki pasjonat speedwaya Radek Beesmaniac z Coventry.

Ile plastronów liczy dziś pana kolekcja?

Mam ich około tysiąca z różnych krajów. To plastrony klubowe oraz pochodzące z poszczególnych turniejów czy memoriałów. Nie ukrywam, że najcenniejsze są dla mnie te z polskiej ligi, a zwłaszcza stare plastrony Wybrzeża. Moja kolekcja ciągle ewoluuje, chociaż obecnie coraz trudniej o tradycyjne plastrony, gdyż są dziś one na stałe wszywane w strój zawodników. Czasami robię też wyprzedaże, bo ciężko przechowywać tyle pamiątek na 18 metrach kwadratowych mojego garażu. Zdarza się też, że przeznaczam elementy mojej kolekcji na aukcje charytatywne. Wspieram w ten sposób m.in. sportowców sprzed lat. Kiedyś byli mistrzami toru uwielbianymi przez tłum. Zdobywali medale, a dziś np. zmagają się z ciężką chorobą, zapomniani nie zawsze mogąc liczyć na pomoc. Pamiętajmy, że mistrzowie sprzed kilkudziesięciu lat nie zarabiali tak jak współcześni sportowcy. Kiedyś nagrodą był telewizor, toster czy odkurzacz. Wielu byłych mistrzów żyje dziś skromnie w niewielkich mieszkaniach w bloku. Gdy są w potrzebie staram się ich wspierać.

Pana kolekcja to jednak nie tylko plastrony. Ma Pan też kevlary, czyli żużlowe kombinezony, kaski największych gwiazd a nawet trzy w pełni sprawne motocykle.

Kevlarów mam około stu, z czego połowę stanowią kombinezony GKS Wybrzeże, którego od blisko 45 lat jestem wiernym fanem. Mam rzeczywiście trzy motory marki Jawa. Użytkownikiem pierwszego z nich, podobnie jak pierwszego mojego plastronu, był Rafał Klein. Drugi przywiozłem samochodem z Krosna. To motocykle z początku i połowy lat 80. Trzeci kupiłem 12 lat temu. Żona postawiła warunek, że mogę go nabyć jak rzucę palenie papierosów. Tak się stało. Nie palę od dwunastu lat. Powiększyłem kolekcję i przy okazji zrobiłem coś dla zdrowia. W konserwacji moich motocykli i doprowadzeniu ich do stanu w jakim się obecnie znajdują, co nie jest rzeczą tanią, bardzo pomógł mi Maciej Banasiewicz. Mam też wiele kasków, w których startowali znani zawodnicy.

Jak Pan wchodzi w posiadanie tego sprzętu. Nie wystarczy przecież wpisać w wyszukiwarkę hasła „kask Tomasza Golloba” czy „plastron Bartosza Zmarzlika” i zrobić przelew.

Rzeczywiście w swojej kolekcji mam kask Tomasza i jego kevlar, podobnie jak plastron Bartosza Zmarzlika. Nie ukrywam, że w tej chwili jest mi łatwiej pozyskiwać nowe przedmioty. Przez swoją kolekcję nie jestem osobą anonimową. Znam wielu byłych i obecnych zawodników, mechaników, trenerów. Oni pomagają mi w powiększaniu tej kolekcji. Mam też wiele siodełek od motocykli Tomasza Golloba. Jesienią ubiegłego roku miałem przyjemność gościć w domu naszego mistrza. Pokazałem mu zdjęcia mojej kolekcji. Gdy ją zobaczył powiedział „zmiażdżył mnie Pan”. Nie wiedział, że tyle związanych z nim przedmiotów znajduje się w obiegu kolekcjonerskim. Jako zawodnik nigdy nie zastanawiał się chyba specjalnie co się z nimi dzieje gdy przestają być użyteczne. Muszę wyraźnie podkreślić, że w pozyskiwaniu kolejnych przedmiotów mocno pomagają mi moi przyjaciele, dla których żużel odgrywa w życiu ogromną rolę. Przy okazji chciałbym serdecznie podziękować Jarkowi Gamszejowi z Bydgoszczy, Przemkowi Cukiernikowi z Zielonej Góry, Maćkowi Polnemu, całej rodzinie Szymko i Karolowi Żupińskiemu. Oni otwierają mi wiele drzwi i pomagają pozyskiwać prawdziwe perełki.

Również pana dom odwiedzają żużlowi mistrzowie. Są wśród nich byli oraz obecni zawodnicy GKS Wybrzeże.

Miałem ogromną przyjemność trzykrotnie gościć mojego największego idola Zenona Plecha, który wpadał do mnie na kawę i ciasto. Trudno opisać jakie było to dla mnie przeżycie. Gdy w 1977 roku przychodził do GKS Wybrzeże był dla mnie i dla moich kolegów tak samo wielki jak Robert Lewandowski dla dzisiejszych dzieciaków. Po prostu człowiek legenda. Pamiętam, że gdy kończył żużlową karierę po jego pożegnalnym meczu wraz z kolegami przedostaliśmy się do parku maszyn, żeby wręczyć mu kwiaty. Miałem wtedy 15 lat. I proszę sobie wyobrazić, że po wielu latach mój wielki idol przyjeżdża do mnie do domu. Siedzimy sobie na kanapie, jemy ciasto i rozmawiamy o żużlu. Gościłem też pana Henryka Żyto, inną wielką legendę gdańskiego żużla oraz… całą drużynę GKS Wybrzeże z ówczesnym trenerem Mirosławem Berlińskim. Chłopaków przywiózł do mnie menadżer klubu Krystian Plech, prywatnie mój bardzo dobry kolega, który również mocno pomaga mi rozwijać moją kolekcję. Wracali ze zgrupowania na Kaszubach i do mnie zajechali. Też było to wspaniałe przeżycie.

Czy ktoś w Polsce może się pochwalić równie okazałą kolekcją?

Nieskromnie powiem, że tak zróżnicowanej kolekcji w Polsce nie ma nikt. Moja jest największa. Są m.in. koledzy z Tarnowa czy Krosna, którzy są ukierunkowani na zbieranie konkretnych przedmiotów. Kolekcjonują np. plastrony czy wpinki dotyczące danego klubu. Mają naprawdę imponujące zbiory. Moja kolekcja jest jednak najbardziej zróżnicowana.

Plastrony, które ma pan w swojej kolekcji wyglądają, jakby dopiero co zostały zdjęte z zawodnika, widać na nich żużel i błoto, a niektóre mają przecież kilkadziesiąt lat. Nie czyści ich pan, nie konserwuje?

Nie. Na tym polega właśnie ich urok. Są przesiąknięte historią. Najstarszy z nich, ten którego rok jestem w stanie zdiagnozować, pochodzi z 1951 roku, choć nie wiem czy inne nie są starsze. Trudno mi jednak precyzyjnie określić datę ich powstania.

Ma pan w kolekcji kilka prawdziwych perełek. Które z nich mają dla pana największą wartość?

To trudne pytanie. Jest ich trochę i każdy na swój sposób jest dla mnie ważny. Oprócz wspomnianych już starych plastronów Wybrzeża wymienię więc klasykę polskiego żużla. Jerzy Szczakiel i jego plastron z drużynowych mistrzostw świata w 1974 roku, no i oczywiście plastron mojego idola Zenona Plecha, w którym startował w mistrzostwach świata par klubowych w roku 1981. Mam też kilka innych unikatowych pamiątek, jak np. plastron reprezentacji… RPA, która w 1994 roku gościła w Gdańsku czy plastron reprezentacji Kanady.

Jak to możliwe, że taki pasjonat żużla, który ma w swoim garażu trzy kompletne motocykle nigdy nie podjął próby przejechania się na nich?

Odpowiedź jest prosta i krótka. Boję się. Czym innym jest kibicować, a czym innym dosiadać tych maszyn. Mam jednak wielkie marzenie, aby na swoje 50 urodziny objechać tor na motocyklu żużlowym. Mam nadzieję, że chłopaki z GKS Wybrzeże mi w tym pomogą. Wolałbym to zrobić jednak na ich sprzęcie. Moje motocykle wymagałyby odpowiedniego przygotowania. Mają spuszczone wszystkie płyny. Ich doprowadzenie do stanu umożliwiającego jazdę wymagałoby trochę pracy.

Jakie ceny potrafią osiągać plastrony? Pytam o te najbardziej wartościowe.

Jak już mówiłem największą skarbnicą dla kolekcjonowania żużlowych pamiątek jest Wielka Brytania. Jeżeli chodzi o koszty tych ciekawszych, najstarszych plastronów to osiągają cenę od 300 do nawet 1000 funtów. Nie stać mnie na nie. Są jednak kolekcjonerzy, którzy wydają takie sumy. Przeciętnemu człowiekowi trudno sobie nawet wyobrazić, że ktoś jest w stanie zapłacić taką kwotę za kawałek skóry z numerem.

Można powiedzieć, że jest pan właścicielem prywatnego, garażowego muzeum polskiego żużla. Czy przeciętny Kowalski może przyjść do Pana żeby obejrzeć zbiory czy autografy, które na stropowej belce składają odwiedzający pana popularni zawodnicy czy trenerzy?

Oczywiście, że jest taka możliwość. Miałem już przyjemność gościć w moim garażu szkolne wycieczki. Przyznam panu, że najbardziej cieszą mnie właśnie wizyty ludzi młodych. Chciałbym się w ten sposób przyczynić do popularyzacji tej dyscypliny sportu. Sprawia mi ogromną radość gdy widzę fascynację dzieci przymierzających plastrony czy kaski, w których najwięksi mistrzowie startowali w najważniejszych zawodach. Chcę podkreślić, że w moim garażu wszystkie eksponaty są w zasięgu ręki. Można ich dotykać, przymierzać, robić sobie w nich zdjęcia. W każdej chwili można się ze mną umówić i wpaść, aby poczuć trochę historii polskiego, ale nie tylko, żużla. Prowadzę na facebooku stronę „Żużlowa Północ”, za pomocą której można się ze mną skontaktować.

Nie myślał pan o tym, żeby ze swoją kolekcją z garażu w Kolbudach, o którym tak naprawdę wiedzą tylko wtajemniczeni, wyjść do szerszej publiczności, a przy okazji zarabiać na prezentacji zbiorów?

Przyznam szczerze, że nie myślałem nigdy o tym. To poważne przedsięwzięcie. Musiałbym pewnie zrezygnować z pracy i całkowicie poświęcić się temu. Na razie jest mi dobrze tak jak jest. Lubię zejść od czasu do czasu do garażu i poprzeglądać swoją kolekcję. Lubię jak ktoś wpadnie i mogę trochę poopowiadać o speedwayu.  Mocno po głowie chodzi mi natomiast inna rzecz. Chciałbym, aby ulica przy moim domu w Kolbudach nosiła imię Henryka Żyto. Obok przebiega niewielka uliczka, która nie ma żadnej nazwy. Muszę wysondować w najbliższym czasie jakie są procedury i możliwości.

Dziękuję za rozmowę.