Po zakończeniu wojny Lublewo opustoszało. Jego mieszkańcy ewakuowali się przed frontem albo wraz z nim.

W ramach przymusowej powojennej wędrówki ludów przybywali osadnicy, Polacy wysiedleni z kresów wschodnich. Jedną z pierwszych była pani Izydora Markowska z domu Kozdroń. W październiku 1945 r. przybyła do Lublewa wraz z rodziną po miesięcznej wędrówce kolejowym wagonem towarowym. Nie tylko ona, pół wsi, które trzymało się razem. Wraz z Kozdroniami opuścić musiały wieś Majdan k/Borysławia w dawnym woj. lwowskim i przybyły do Lublewa rodziny Wójtowiczów, Kozłów, Milerów, Ważnych, Witmanów, Zaleszczyków.

- Lublewo było opustoszałe. Zastaliśmy przybyłe wcześniej cztery rodziny repatrianckie. Otrzymaliśmy przydział mieszkania w domu do dziś istniejącym, w którym spakowana czekała na samochód przesiedleńczy stara Niemka. Pokazała, że zostawia w piwnicy niepełny worek kartofli. Moja mama dała jej w rewanżu słoik przetopionego masła, które wieźliśmy z sobą. Te kartofle pomogły nam przetrwać zimę - wspomina pani Izydora Markowska.

W następnych latach przybywali nowi ludzie, wielu z lubelskiego w poszukiwaniu lepszych warunków życia. W 1946 r. rozpoczęła działalność garbarnia w Straszynie, gdzie otrzymał pracę ojciec pani Izydory i zadowolony z takiego obrotu spraw jeździł tam drogą przez las, rowerem.

Z komunikacją nie było łatwo. W 1950 r. kiedy p. Izydorze zachorowało małe dziecko, do Gdańska po penicylinę dojechała wojskowym autem (takie jeździły dwa razy dziennie tam i z powrotem) Wrócić musiała jednak pieszo.

Wspominają też Państwo Markowscy pierwszego wójta gminy Kolbudy Kazimierza Słomskiego, który mieszkał w Lublewie. Zapamiętali jak w charakterystycznym kapeluszu jeździł bryczką zaprzężoną w parę białych koni. Po nim funkcję wójta sprawowali. Po nim funkcję wójta sprawowali p. Bodlak, i p. Boksa - dodają.

Ze wspomnień Jana i Zygfrydy Markowskich pierwsze lata w powojennym Lublewie wyłaniają się jako biedne, ale radosne. Kresowiacy przywieźli swoją mentalność i obyczaje. W noc wigilijną po pasterce zbierali się w grupki i wraz z harmonią kolędowali sąsiadom pod oknami, w lany poniedziałek wiadra z wodą szły w ruch. Wszystko odbywało się z humorem i kulturalnie. Nie było burd, był szacunek dla starszego pokolenia. Ludzie byli życzliwi i otwarci na siebie. Lata biegły, dorastały dzieci, powstawały nowe domy, życie zataczało kolejne koła.