W połowie stycznia br. objął pan funkcję Prezesa „Pomkolu”. Jak określiłby pan kondycję firmy w dniu rozpoczęcia pracy w spółce? Chodzi mi przede wszystkim o kwestie finansowe i organizacyjne.

Zaniedbania były praktycznie w każdym obszarze działalności, zaczynając od tragicznego stanu finansów. Sięgające 2-3 miesięcy zaległe zobowiązania wobec kontrahentów wynosiły ponad 300 000 zł, zaległe należności wobec spółki na kwotę ponad 300 000 zł i strata za rok 2019 w wysokości ponad 230 000 zł. Brakowało też tak podstawowych elementów jak ubezpieczenie zakładu czy służba BHP. W takiej sytuacji brak aktualnych szkoleń zawodowych pracowników czy przeszkoleń w zakresie bezpieczeństwa i higieny pracy praktycznie całej załogi to krople w morzu potrzeb do zrealizowania w trybie natychmiastowym. Do dzisiaj pracę zakładu w dużym stopniu paraliżują złe stosunki z dostawcami, którzy zablokowali dostawy materiałów produkcyjnych w związku z niewywiązywaniem się spółki z terminów płatności. Można tak długo wymieniać. Ja wolę skupić się na przyszłości, jakkolwiek opisane powyżej zaległości czy błędy będą na nas ciążyć i ograniczać możliwości rozwoju jeszcze przez długi czas.

W pana opinii istniały przesłanki do ogłoszenia upadłości zakładu? Gmina Kolbudy pod koniec ubiegłego roku udzieliła spółce pożyczki. Na co zostały wykorzystane te pieniądze?

Nie mam wątpliwości, że bez tej pożyczki zakład byłby dzisiaj na drodze do ogłoszenia upadłości. Mimo posiadania zamówień nie byłby w stanie zakupić potrzebnych do produkcji materiałów i wypłacić wynagrodzeń załodze. Pieniądze te zostały przeznaczone na pokrycie najstarszych zobowiązań (co umożliwiło zakupy) i wypłaty wynagrodzeń.

Zakład przez szereg lat bazował na współpracy z kontrahentami z Niemiec. Były to jednak głównie zlecenia doraźne bez długoterminowych umów,  w większości pochodzące z jednej firmy.

Bardzo sobie cenię długoletnią współpracę bo buduje ona zaufanie - jedną z najważniejszych, obok rentowności, cech zdrowego biznesu. Wyrazem takiego zaufania ze strony naszych klientów z Niemiec jest fakt, że pomimo braku umów są z nami od wielu lat. To dzięki nim ten zakład istnieje a my jesteśmy w stanie realizować ich zamówienia terminowo, zapewniając oczekiwaną jakość. Moją intencją jest, żeby z nami zostali jak najdłużej. Jeżeli pokażemy, że potrafimy się rozwijać i unowocześniać, to nie mam wątpliwości co do kontynuacji tej współpracy. Z umowami i na zdrowych zasadach.

Nie jest tajemnicą, że od pewnego czasu liczba zamówień od zachodnich sąsiadów była jednak zdecydowanie mniejsza. Czy próbował pan uzyskać od niemieckich kontrahentów informację, o przyczynach spadku zamówień dla spółki?

Tak, otrzymałem ją. Właścicielka największego, odpowiedzialnego za ponad 80 procent zamówień kontrahenta, poinformowała mnie, że po wizycie w zakładzie na początku 2019 roku uznali „Pomkol” za tykającą bombę i postanowili poszukać innych dostawców. Przyczyną takiej opinii był ewidentny brak inwestycji, rozwoju, standardów czyli tego wszystkiego co staramy się dzisiaj stworzyć lub przywrócić.

Oprócz nadrabiania zaległości myśli pan również o innych kierunkach rozwoju „Pomkolu”?

Chcąc się rozwijać nie możemy bazować tylko na naszych obecnych klientach z uwagi na sezonowość ich zamówień. Z kilkunastu dotychczasowych spotkań i rozmów, połączonych z prezentacją potencjału spółki, wyłania się jasny plan kierunku, w którym chcę ją rozwijać. Zainteresowanie szeroko rozumianej branży morskiej jest wielce obiecujące. Branża ta „stoi stalą”  - a to jest dziedzina naszych kompetencji i doświadczenia. I to jest pomysł na ten zakład – kooperacja z branżą morską, a w przyszłości offshore.

Może są już jakieś konkretne oferty współpracy?

Tak. Na ukończeniu jest projekt dla klienta z branży morskiej i jeżeli nasza praca spełni jego oczekiwania, to czekają następne. Na kolejny projekt dla branży złożyliśmy już ofertę. To są konkrety. Poza nimi czekają nas już umówione spotkania i inspekcje zakładu. Jak do tej pory odbiór naszej spółki przez potencjalnych klientów jest bardzo pozytywny. Praktycznie każdy kto nas odwiedza widzi potencjał, który ja zobaczyłem pierwszego dnia – załogę, maszyny i miejsce.

Podczas sesji Rady Gminy powiedział pan, że jednym z istotnych ograniczeń w rozwoju firmy jest brak certyfikatów potwierdzających niemałe umiejętności załogi. Bez takich papierów trudno realizować zlecenia dla branży morskiej. Ile czasu potrzeba aby nadrobić te braki?

Tak, to jest jeden z wielu kontrastów, jakie znajdziemy w spółce. Mamy wykwalifikowaną załogę, ale bez dokumentów potwierdzających jej kwalifikacje. I nie mówię tu o wymyślnych dokumentach dających uprawnienia do budowy rakiet kosmicznych, ale o podstawowych dokumentach jak potwierdzenia kwalifikacji spawaczy czy odnowione uprawnienia do obsługi wózków widłowych. Skalę zaniechań w tym zakresie obrazuje kwota, o jaką wystąpiliśmy za pośrednictwem Powiatowego Urzędu Pracy do Krajowego Funduszu Szkoleń o dofinansowanie 20 kursów i egzaminów spawaczy oraz operatorów wózków widłowych. Jest to łącznie 80 000 złotych!

Szczęśliwie spawacz jest na liście zawodów deficytowych, w związku z tym mamy duże szanse, że dla tej kluczowej z punktu widzenia naszej działalności grupy pracowników otrzymamy 80 procent dofinansowania. Pyta pan o czas, ale nie on jest tu kluczowy. Biorąc pod uwagę kwalifikacje załogi jest to kwestia kilkunastu dni. To co nas ogranicza, to koszty uzyskania certyfikatów dla pracowników i uznania technologii. Są to dziesiątki tysięcy złotych, które musimy znaleźć, bo jest to inwestycja w naszą przyszłość.

Czy w tej chwili firma posiada na tyle dużo zleceń, żeby załoga nie musiała się obawiać, że zabraknie pieniędzy na najbliższą wypłatę?

Od początku lutego spotykamy się z załogą w każdy poniedziałek i na bieżąco informuję wszystkich o aktualnej sytuacji. Finansowej w pierwszej kolejności, bo każdy pracownik widzi ile ma pracy i ma świadomość tego, jak to się przekłada na wynik finansowy. Wszystko wskazuje na to, że lutowa wypłata nie jest zagrożona. Nasz do tej pory kluczowy klient, który w styczniu zapowiedział praktyczne wycofanie zamówień - szczęśliwie dla nas - nie dotrzymał obietnicy z czego się bardzo cieszę. Nie ma co ukrywać, że balansujemy na granicy rentowności, ale głęboko wierzę, że dzięki ciężkiej pracy i przy odrobinie szczęścia teraz przetrwamy, a później będziemy się spokojnie rozwijać.

Do tej pory spółka, chociaż w stu procentach gminna, nie wykonywała zbyt wielu zleceń na rzecz naszego samorządu. Czy teraz to się zmieni?

O ile się orientuję „niezbyt wiele” to dość eufemistyczne określenie. Zmieni się to z pewnością. Już się zmienia. Mam nieodparte wrażenie, że kiedy na horyzoncie pojawia się jakiś projekt mający cokolwiek wspólnego z zakresem naszej działalności, to urzędnicy gminni sięgają po telefon i dzwonią do „Pomkolu”. To niezmiernie budujące. Bardzo dobrym przykładem jest propozycja Wójta, aby przymierzyć się do produkcji wiat śmietnikowych. Na początku na potrzeby wspólnot z naszej gminy. To bardzo dobry pomysł i w obliczu drastycznych podwyżek cen wiat przez ich dotychczasowych producentów mamy szansę na osiągnięcie obopólnej korzyści. My zarobimy, a mieszkańcy gminy otrzymają lokalny produkt, dobrej jakości i w konkurencyjnej cenie.

Projekt wiaty 3x4 m jest już po „pierwszym czytaniu”. Musimy wprowadzić poprawki wytrzymałościowe, zatwierdzić go ostatecznie, i możemy ruszać z produkcją. Planujemy zaoferować mieszkańcom usługę „pod klucz”. W tym celu zebraliśmy oferty od firm budowlanych, rzecz jasna z terenu naszej gminy, aby w kooperacji móc zaoferować gotowy produkt. Najpóźniej do końca lutego pełna oferta będzie gotowa.

Ale to nie wszystko. Wieść gminna roznosi się tak szybko, że jeszcze zanim projekt wiaty 3x4 był gotowy, skontaktował się z nami jeden z lokatorów wspólnoty z Kowal, z pytaniem o wiatę. Nie tylko z pytaniem. Przysłał wymiary, zdjęcia i szkic, zarówno lokalizacji, jak i wiaty do tej lokalizacji pasującej! Jest to już drugie zapotrzebowanie na wiatę 2,20 x 3,20 mieszczącą trzy duże i jeden mały kontener. Czekamy na dwa, trzy zamówienia więcej i taką wiatę też wyprodukujemy.

Mówił Pan podczas spotkania z radnymi, że w zakładzie nie było osób odpowiedzialnych za marketing i sprzedaż. Czy na tym polu udało się już wdrożyć jakieś zmiany. Bez tego trudno chyba dziś funkcjonować nawet drobnym przedsiębiorcom, a „Pomkol” to przecież duża firma zatrudniająca ponad 60 pracowników.

Nie było odpowiedzialnych, ale byli ochotnicy, którzy dbali o zamówienia od istniejących klientów. Nie będę wymieniał z nazwiska ale jeśli to czytają - bardzo im za to dziękuję. Nie stworzyliśmy sensu stricto działu sprzedaży, ale wykorzystując chęć i pomysły „starych” pracowników, oraz moje kontakty i doświadczenie w tym zakresie uważam, że dajemy sobie całkiem nieźle radę. W przyszłości z pewnością powstanie stanowisko odpowiedzialne za działania sprzedażowe i marketingowe, na obecnym etapie wykorzystamy do maksimum nasz istniejący potencjał.

Przy zmianie prezesa załoga obawiała się zwolnień. Plotkowano nawet o możliwej likwidacji spółki. Pracownicy mają się czego obawiać?

Nie. Wielokrotnie mówiłem, że załoga to największy kapitał tej spółki. Najważniejsze jest to, żeby miała pracę, dzięki której spółka osiągnie zysk i będzie mogła się rozwijać.

Z takim założeniem podjąłem się tej pracy.

Dziękuję za rozmowę.